- Lysandrze, jeśli panna Stoneham ma nadzorować przy¬gotowania, co, mam nadzieję, uczyni, w żadnym razie nie może być pozbawiona przyjemności uczestniczenia w pikniku - oznajmiła lady Fabian i uśmiechnęła się do Clemency. Spodobała się jej ta dziewczyna, która pragnęła zbliżyć do siebie Arabellę i Dianę. Również jej próby rozmowy z Dianą podczas posiłku nie pozostały nie zauważone.
- Mam nadzieję - odparł markiz niezobowiązująco. Giles rzucił matce spojrzenie pełne wdzięczności. - Pani obecność na pikniku, panno Stoneham, jest nie¬odzowna - szepnął później Mark, pochylając się w salonie nad oparciem krzesła Clemency. - Doprawdy? - spytała lodowato. Dostałem kosza? To intrygujące, pomyślał Mark. Pozwolił osobie dotknąć jej złotych loków i dodał: - Sprawiłoby mi to wielką przyjemność, ma się rozumieć. Lysander przez cały czas obserwował ich z końca pokoju. Uzgodniono z lady Heleną, że Clemency będzie spędzać niedzielne popołudnia z panią Stoneham. Po pełnych emocji chwilach w Candover Court widok kuzynki Anne w kościele był dla niej najmilszą nagrodą. Dziewczynie wydawało się, że spędziła w posiadłości markiza co najmniej kilka tygodni, i miała wrażenie, że wydarzenia ostatniego dnia wymagają dłuższych przemyśleń. Potrzebowała ciszy i spokoju, toteż z przyjemnością przysiadła się w ławce do kuzynki Anne i poczuła, że świat wokół niej znowu zwalnia swoje szalone tempo. Oczywiście, nie było to w smak Markowi Baverstockowi. Wdowa po szanowanym pastorze, na dodatek tak blisko wrót Candover Court - to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Niewyob¬rażalne wydawało się przekupienie takiej kobiety. Już ją widział, wrzeszczącą wniebogłosy na wieść o kompromitacji drogiej kuzynki. Wiedział, że jeśli nie będzie postępował ostrożnie, może wpaść w poważne tarapaty. Zachowanie pana Baverstocka nie było główną przyczyną niepokoju Clemency. Gdy znalazła się w maleńkim salonie kuzynki Anne, zaczęła niepewnie opowiadać o swoich problemach. - Nie rozumiem. Co to znaczy, że uciekłaś nie przed tym mężczyzną? - zażądała wyjaśnień mocno zdetonowana pani Stoneham. - Ja... nie jestem pewna. Tego właśnie chcę się dowie¬dzieć. Eleanor i Mary Ramsgate znalazły w swojej książce notatkę opatrzoną nazwiskiem Alexander d’Evnecourt Ludovic Theobald. Lady Arabella zwracała się do niego Zander, pomyślałam więc, że... - Może Lysander to przezwisko? - odezwała się pani Stoneham bez przekonania. - W końcu to wyjątkowo rzadkie imię. Na mazurach kurs żeglarski dla dorosłych - Nie masz u siebie wykazu parów, kuzynko Anne? - Niestety, nie. A zresztą, po co mi taka książka? - Kobieta pokręciła głową. - Moja droga, po obiedzie przejdziemy się do kościoła; chrzcielnica normańska i tutejsze nagrobki wydają mi się godne obejrzenia. Pochowani są tam Candoverowie; pamiętasz grobowiec Elżbiety, z kamiennymi figurami lorda i lady, leżącymi po obu stronach? - Tak, a u ich stóp klęczą dzieci. W kościółku spotkały pastora Lamba. - Moja młoda kuzynka interesuje się kaplicą Candoverów - wyjaśniła pani Stoneham. - Oczywiście. To będzie smutny dzień, kiedy odejdzie ostatni z tej rodziny, pani Stoneham. Muszę stwierdzić, że nie uczęszczali zbyt często do kościoła. - Obecny markiz jest czwarty czy piąty? - zapytała pani Stoneham. osłonki na doniczki - To piąty markiz. Jak pani zapewne wiadomo, jego brat dzierżył tytuł zaledwie przez kilka miesięcy. Clemency spojrzała znacząco na kuzynkę Anne. - Mój Boże, czy to był jakiś wypadek? Dopiero co przyjechałam i nie znam tej historii. - Niestety, zginął w awanturze pijackiej - odparł pan Lamb opierając się o pulpit. - Lord Alexander był wyjątkowo leniwym i zatwardziałym w grzechu młodym człowiekiem. Rzadko przychodził do kościoła i dopóki żył, żadna szanująca się rodzina nie posyłała nikogo do pracy na dworze. - Jakie... to dziwne, że obecny markiz nosi tak niezwykle imię - zauważyła Clemency. - W odróżnieniu od brata. - Wyjątkowo niechrześcijańskie imię - dodał pastor. - Dziwię się, że mój poprzednik zgodził się tak go ochrzcić. - Chodź, moja droga, nie przeszkadzajmy panu Lambowi pracy. Rozejrzymy się jeszcze po kaplicy - powiedziała pani Stoneham i skierowała się do wyjścia. Na miejscu wskazała na małą tabliczkę nagrobną umiesz¬czoną na ścianie. Pamięci Alexandra d’Evnecourta Ludovica Theobalda Candovera, czwartego markiza Storringtona. Urodzony 15 stycznia 1786 roku. Zmarł 21 marca 1817 roku. Tablicę ufundował jego brat Lysander, piąty markiz Storrington. 1817 r. Niech spoczywa w spokoju. - Nawet nie napisano „nieodżałowany” - zauważyła Clemency. - Najwyraźniej to przed tym młodzieńcem ostrzegała cię pokojówka - odparła pani Stoneham i usiadła w ławce. - Chyba tak. Dziewczyna ledwie mogła w to uwierzyć. To nie Lysander, powtarzała w myślach. To nie on przegrał fortunę w karty i przepuścił całą ojcowiznę, nie on był znany ze swego okrucieństwa. To nie Lysander! Przeszyło ją uczucie radości. Mężczyzna, który tamtego dnia tak delikatnie ją pocałował, nie jest rozpustnym hulaką. Jakże się myliła... - Och... przepraszam, kuzynko Anne. O czym mówiłaś? - Zapytałam, czy odmówiłabyś spotkania z markizem, znając prawdę? Idealnie mieszkania koszalin to luksusowe apartamenty - Ja... sama nie wiem. - Clemency przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Jak postąpiłaby wiedząc, że to Lysander przyjdzie na Russell Square? - Za późno, żeby to roztrząsać - odparła w końcu. - On... pewnie poczuł się wielce urażony, gdy nie zgodziłam się na spotkanie. A zresztą wątpię, żeby był mną naprawdę zainteresowany. - Spróbowała uporządkować myśli. - Muszę mądrze rozegrać tę partię. 5 Spośród trzech młodych mężczyzn w towarzystwie aż dwóch uznało nieobecność panny Stoneham w niedzielne popołudnie za niemiłe zrządzenie losu - świat stał się przez to pusty i zdecydowanie mało ciekawy. Giles snuł się bez zapału między ruinami klasztoru, zauważając, że atmosfera tego miejsca doskonale oddaje jego ponury nastrój. Potem, z przyczyn bardziej prozaicznych, przyjął zaproszenie Diany i Arabelli na spacer po lesie - jeśli nie ma tu obiektu jego westchnień, może z dwojga złego towarzyszyć dziew¬czętom. Mark także zauważył, że popołudnie dziwnie mu się dłuży. Nie wypadało w niedzielę ani polować, ani łowić ryb, a przecież nie dołączy do Adeli, by czytać razem z nią modlitewnik! Oriana i Lysander zapewne bawili się świetnie w swoim towarzystwie, więc nie chciał im przeszkadzać. Zdecydował się w końcu na spacer. Postanowił udać się w kierunku wioski i, przy odrobinie szczęścia, spotkać ją, kiedy będzie wracała do pałacu. Dowiedział się, że w zamku spodziewają się panny Stoneham na kolację i wyliczył, że jeśli przed szóstą znajdzie się na drodze do Abbots Candover, nie sposób, by się nie spotkali. Nie nazywa się Mark Baverstock, jeśli nie skorzysta z nadarzającej się okazji. Tymczasem Lysander opuścił wraz z Orianą siedzące w ogrodzie panie i poprowadził towarzyszkę w kierunku sztucznych greckich ruin, wzniesionych przez jego pradziadka po powrocie z wielkiego świata. Budowla rozciągała się na niewielkim wzniesieniu na tyłach domu. Zgodnie z rodzinną legendą, pierwszy markiz, który uchodził za wielbiciela klasycyzmu, przychodził tu, by układać ody w stylu Horace¬go. Lysander nie miał talentu do poezji, ale doszedł do wniosku, że niewinny flirt w romantycznym otoczeniu będzie niezłym sposobem na spędzenie niedzielnego popołudnia. Oriana włożyła delikatne pantofelki i Lysander musiał jej często podawać rękę, gdy przechodzili po nierównym, kamienistym terenie. - Jestem taka niemądra, zupełnie o tym nie pomyślałam - tłumaczyła się, spoglądając na niego spod długich rzęs.