potwór, który jest w nim zamknięty.
Andrews położył palec na cynglu. Quincy patrzył na Kimberly. Usiłował powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Usiłował też przeprosić ją za to, co za chwilę będzie musiała zobaczyć. Rainie. Kimberly. Rainie. Niech Bóg da siłę im obu. Kątem oka spostrzegł kolejny ruch. - Kimberly - mruknął Quincy. - Pieprzyć balet. W tym momencie osunęła się ciężko w rękach napastnika. Andrews zawył ze zdziwienia i pociągnął za spust, ale z powodu nagłego ruchu stracił równowagę. Kula utkwiła nisko w gipsowej ścianie. Quincy skoczył w lewo. Podniósł pistolet, ale Andrews i Kimberly byli zbyt mocno spleceni, żeby ryzykować strzał. Nie mógł strzelić! - Kimberly! - krzyknął, nie wiedząc dlaczego. - Tato! - Hej, Andrews! - zawołała Rainie. - Spójrz tutaj! Andrews odwrócił się gwałtownie. Kimberly wyrwała się i rzuciła się na podłogę w chwili, kiedy Rainie odbezpieczyła swojego glocka. - Nie! - Zawył Andrews. Wycelował w nią... Tymczasem Quincy wycelował bardzo spokojnie i strzelił mu w pierś. Andrews upadł na podłogę. Więcej się nie poruszył. 251 - To już koniec? - spytała Kimberly, kiedy po wystrzale nastała cisza. Usiłowała podnieść się z podłogi. Lewa ręka nie była w stanie udźwignąć jej ciężaru. Krew i jakaś szara materia spływały po jej długich włosach. Quincy podszedł do córki i wziął ją w ramiona. Czuł, jak drży na całym ciele. Przytulił ją do piersi, tak delikatnie jak w czasach, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Boże! Była dla niego kimś niezwykle cennym. Uratował ją, ale jednocześnie ją skrzywdził. Wiedział, że minie jeszcze wiele lat, zanim w końcu znikną dzielące ich różnice. Mógł tylko próbować. Izolacja nie oznacza ochrony. Ostatecznie żadna odległość nie stanowi o bezpieczeństwie człowieka. Skierował wzrok na Rainie, która pochylała się nad Andrewsem. - Nie żyje - powiedziała cicho. Kimberly mocniej ścisnęła ojca za ramiona. A potem zaczęła płakać. Quincy kołysał córkę i głaskał po zakrwawionych włosach. - Już po wszystkim - powiedział do Kimberly, do Rainie. - Gra skończona. Ktoś zapukał głośno do drzwi. - Ochrona hotelowa - warknął glos. I zaczęły się następstwa. Epilog Dzielnica Pearl, Portland Sześć tygodni później Rainie siedziała zgarbiona przy biurku w swoim mieszkaniu, próbując ogarnąć swój budżet, ale tak naprawdę wpatrując się w telefon. Cholernik się nie odzywał. Nie dzwonił od wielu dni. Zaczynała już tego nienawidzić. Podniosła słuchawkę. - Co ty możesz wiedzieć, sygnale? Odłożyła słuchawkę. Wróciła do przeglądania pliku. Niestety, czynność ta ani trochę nie poprawiła jej nastroju. Quincy zapłacił jej. Krzyczała, wrzeszczała i robiła zamieszanie. Kiedy oboje uznali, że narobiła wystarczająco dużo hałasu, przyjęła czek. Musiała jeść, a poza tym nadeszło rozliczenie za przeloty po całym kraju. Firma Con¬ ner Investigations zaczęła przynosić zysk. Przez jakieś siedem dni. Potem Rainie znów zaczęła latać do Wirginii. Wmawiała sobie, że to dla jej własnego dobra. Najpierw musiała pomóc Quincy'emu doprowadzić do końca sprawę