- Wszystko zaczęło się pewnego wieczoru u lady
Franton. Przyjaciółka się uśmiechnęła. - To długa opowieść, prawda? Victoria skinęła głową. - I jeszcze nie ma zakończenia. - W ogóle się nie pojawił? - Nie, milordzie. Sinclair Spiorunował Milo wzrokiem, ale wyglądało na to, że nie usłyszy od niego innej odpowiedzi. Dziwne, bo Kingsfeld powinien aż się palić do złożenia mu wizyty. - Listu też nie było? - Nie, milordzie. Żadnych gości, żadnej korespondencji. - Cholera! - zaklął Sin pod nosem. Nienawidził tej części śledztwa, kiedy zrobił już wszystko i pozostało mu tylko czekać, aż ofiara wpadnie w pułapkę. - Będę z gabinecie, gdyby ktoś przyszedł. - Dobrze, milordzie. Jeśli przyniosą pocztę, także jest pan w domu, jak przypuszczam? Milo robił się bezczelny. - Tak. Również dla domokrążców, kataryniarzy, wędrownych artystów i tańczących niedźwiedzi. Chcę widzieć się z każdym, kto zapuka do tych drzwi. Gdy tylko przekroczył próg gabinetu, uświadomił sobie, że popełnił błąd. Na widok pustego biurka Victorii omal się nie cofnął. Niestety ucieczka nic by nie dała. Wszystko w Grafton House przypominało mu żonę: kwiaty w wazonie, wzór na tapecie, smugi słońca na podłodze. Po dwóch latach wysiłków był bliski schwytania mordercy Thomasa. Powinien się cieszyć, a spacerował w kółko po pokoju i zastanawiał się, czy nie zranił Victorii zbyt mocno, by uzyskać jej przebaczenie. O miłości nie śmiał nawet marzyć. Rodzice traktowali Victorię jak dziecko, nie wierzyli w jej rozsądek, zamykali w domu. On zrobił to samo, odesłał żonę do Althorpe, choć wiedział, że zrani ją tym do głębi. Po godzinie stwierdził, że oszaleje od tego chodzenia. Sesja w parlamencie miała trwać całe popołudnie, ale było bardzo prawdopodobne, że ciekawość wcześniej wygoni Kingsfelda do domu... W tym momencie otworzyły się frontowe drzwi, ale chwilę później Sinclair usłyszał kobiecy głos. Gdy wyszedł do holu, ku swojemu zaskoczeniu ujrzał najbliższą przyjaciółkę żony. - Milady? Co pani... - Aż się zachwiał od ciosu w szczękę. - Do diaska! Za co to było? - Jak mógł pan pozwolić jej wyjechać? - krzyknęła lady Kilcairn, zaciskając pięść, jakby chciała uderzyć go jeszcze raz. - To nie pani sprawa - odparł sztywno. - Możemy porozmawiać na osobności? Sinclair wziął ją pod ramię i sprowadził po schodach