na jakiejś niezbyt ruchliwej ulicy.
Zgasiła silnik. Tanner zsiadł z motoru, zdjął kask i podał go Shey. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiła. W jej głosie zabrzmiała ledwie słyszalna duma, jakby to miejsce było dla niej bardzo ważne. Tanner popatrzył na budynek z czerwonej cegły. Od frontu było dwoje drzwi. Nad prawym wejściem wisiał szyld kawiarni „Monarch", a nad pierwszą literą nazwy jaśniała malutka korona. Drugie drzwi prowadziły do księgarni „Tytuły". Nad jej nazwą też umieszczono małą koronę. - Maria Anna jest tutaj? - Parker - z naciskiem rzekła Shey - jest współwłaścicielką kawiarni i księgarni. Wraz z Carą i ze mną - dodała z dumą i ruszyła do wejścia. - Proszę za mną, Wasza Wysokość. Tanner był przyzwyczajony, że zwykle tak się do niego zwracano, choć wolał, gdy mówiono mu po imieniu. Rzecz jasna, w rodzinnym kraju większość sytuacji wykluczała podobną poufałość, jednak teraz był w Stanach i może darować sobie formalności. Zwłaszcza z tą kobietą. - Tanner - powiedział. - Proszę mówić mi po imieniu. Shey nie odpowiedziała. Nie zwolniła kroku. Nie pozostało mu nic innego, jak podążyć za nią. Weszli do kawiarni, gdzie jasnowłosa dziewczyna rozmawiała właśnie z jakimś brunetem. To musi być ona, Maria Anna. Tanner uważnie popatrzył na kobietę, którą zamierzał poślubić. Nie zmieniła się wiele, choć wyglądała nieco inaczej niż kiedyś. Teraz nosiła się bardziej swobodnie, niż to pamiętał: jasne włosy związane byle jak w koński ogon, zwykłe spodnie w kolorze khaki i jasnoniebieska bluzeczka, słowem nic, co kojarzyłoby się z księżniczką. I z tą kobietą ma spędzić resztę życia. Przyrzekł to zrobić, jednak jeszcze nie do końca się z tym pogodził. Miał się ożenić z kobietą, której właściwie nie znał. W imię dobra ojczystego kraju. Od urodzenia wkładano mu w głowę, że dobro ojczyzny musi być dla niego na pierwszym miejscu. W dzisiejszych czasach los niewielkich państewek, takich jak Amar czy Eliason, był poważnie zagrożony. Łącząc swe siły, zwiększały szanse na przetrwanie. Dlatego Tanner nie miał wyboru. Musiał ulec i zgodzić się na aranżowane, dynastyczne małżeństwo. Tak jak to było od wieków. Oficjalnie przystał na takie rozwiązanie ze względu na uwarunkowania polityczne. Prywatne powody, których nie rozgłaszał, były nieco inne. Tak naprawdę czuł się zmęczony związkami z kobietami, bo w ostatecznym rezultacie zawsze okazywało się, że chodziło im jedynie o jego tytuł i majątek. Godziły się na odgrywanie roli księżniczki, ale bardzo szybko się zniechęcały, kiedy okazywało się, że to wcale nie jest takie słodkie zajęcie, a ciężka praca. Miał tego serdecznie dość. Ostatni związek otworzył mu oczy. Gdy rozstał się z Stephana, uzmysłowił sobie nagle, jak jałowe były jego