Ujął jej dłoń i podniósł ją do ust.
Burza przybierała na sile. Mieli dużo pracy. Laura, ubrana w dżinsy i bluzę od dresu, pomagała Richardowi i Deweyowi zabezpieczyć ogród i stajnię. Dewey przyholował vana do domu i wprowadził go do garażu. Richard nakarmił i oporządził konie. Mieli szczęście, że dom stał wysoko na wzgórzu. Do nich woda dotrze w ostatniej kolejności. Najpierw musiałaby zalać całe miasteczko. Richard oznajmił Laurze, że ona i Kelly powinny się spakować. Laura jednak grała na zwłokę. Cały czas znajdowała sobie jakieś pilne zajęcie. Nie chciała wyjechać bez niego. A on nie zamierzał się nigdzie ruszać. Dlatego przygotowała się na przeczekanie huraganu na miejscu. Rozłożyła latarki i świece w całym domu, żeby były w zasięgu Palenie papierosów, grill, głośne imprezy ? co można, a czego lepiej nie robić na balkonie? ręki. Richard miał generator prądu, który można było włączyć, gdyby wysiadło światło, ale wolała nie ryzykować. Kelly cały czas bawiła się swoją latarką. Laura w kółko jej powtarzała, żeby ją wyłączyła, bo wyczerpie baterie. W końcu odłożyła latarkę na lodówkę. Gdy wrócili do domu, Kelly z kociakiem na kolanach siedziała przed telewizorem i była tak pochłonięta oglądaniem bajki, rozrywka dziennik.pl że nawet nie podniosła głowy. Laura odwiesiła płaszcze i zajęła się parzeniem kawy. -Chcę, żebyś popłynęła następnym promem. Zatrzymaj się w jakimś hotelu. -Nie będzie żadnych wolnych miejsc w hotelach aż do Columbii. Wszyscy z wybrzeża jadą w głąb lądu. - Włączyła ekspres do kawy, po czym stanęła przed Richardem. - Pojedziesz z nami? -Oczywiście, że nie. -W takim razie zapomnij o naszym wyjeździe. -Lauro, musisz przedostać się w głąb lądu. -Nie, Richardzie. Nigdzie bez ciebie nie jadę. -Jestem dużym chłopcem. Omiotła go wzrokiem od stóp do głów. -Wiem. - Jej wargi drgnęły. - Ale i tak nie pojadę. -Do licha, jeśli ci mówię, że pojedziesz, to pojedziesz! Skrzyżowała ręce na piersi. -Zmuś mnie. -Do cholery, Lauro, czy ty sobie nie zdajesz sprawy z niebezpieczeństwa? -Nie klnij, Blackthorne. Jeśli ja i Kelly mamy wyjechać, to ty i Dewey też. -Pewnie, już jedziemy. - Sięgnął po telefon i wykręcił numer. - Jeśli będę musiał, zaciągnę was na prom siłą i przywiążę do burty. Musicie być bezpieczne. -Jesteśmy bezpieczne tutaj. Bezpieczniejsze niż jadąc w deszczu do jakiegoś motelu. I prawdopodobnie bezpieczniejsze niż reszta miasteczka! Zadzwonił do portu z pytaniem o następny prom. Zaczął wrzeszczeć na mężczyznę po drugiej stronie słuchawki, potem przeprosił go i skończył rozmowę. -Cóż, wyszło na twoje. Nie ma już żadnego promu. -Nic dziwnego. Popatrz na wodę. Wyjrzał za okno. Spienione fale rozbijały się o brzeg. Wiatr