- Przyjrzyj się dobrze, Glorio. Tutaj pracowała moja matka. Tak zarabiała na życie.

  • Kryspin

- Przyjrzyj się dobrze, Glorio. Tutaj pracowała moja matka. Tak zarabiała na życie.

19 April 2021 by Kryspin

- Daj spokój, Santos, proszę. To niepotrzebne. - Gloria odwróciła się, chciała odejść. - Owszem, potrzebne. - Zatrzymał ją. Naganiacz uśmiechnął się obleśnie, więc spuściła wzrok. - O co chodzi? Patrz, Glorio. Patrz, jaka zabawa. Dopiero druga po południu, a sala pełna po brzegi. Moja matka pracowała na nocnej zmianie, wtedy są lepsze napiwki. Oparł brodę o głowę dziewczyny, wciągnął głęboko powietrze, wdychając odór baru i słodki zapach szamponu Glorii: zapach wspomnień, bolesny zapach przeszłości. - Czujesz, Glorio? Pociągnij nosem. Tak cuchnęło od matki, kiedy wracała do domu. Skórę miała przesyconą smrodem whisky, papierosów i starych capów. Pamiętam, jak lubiłem niedzielne ranki. Wtedy pachniała świeżością. Gloria otrząsnęła się. Było w tym geście obrzydzenie i współczucie. Mocniej zacisnął palce na jej ramionach. Wyobraził sobie, jakim wzrokiem patrzyłaby na Lucię, co by sobie o niej pomyślała. - Idziemy - warknął ze złością i pociągnął ją w stronę samochodu. - Puść mnie. To boli. - Gloria wyszarpnęła rękę. - Masz ochotę kontynuować zwiedzanie, księżniczko? Czy może wolisz wracać do śródmieścia? - Ty łajdaku. - Przygryzła wargę, broda jej drżała, łzy napłynęły do oczu. - Dlaczego to robisz? - Żebyś zrozumiała. Odwrócił się i ruszył w kierunku samochodu. Po chwili jechali już w stronę Ursuline Street. To miejsce też omijał. Nie był tutaj od chwili, kiedy zaraz po śmierci matki zabrali go ludzie z opieki społecznej. Miał ściśnięte gardło, pot wystąpił mu na czoło, dłonie drżały. Ogarnęło go takie przerażenie, że przez chwilę nie mógł oddychać. - Santos? - Gloria dotknęła jego ramienia. - Dobrze się czujesz? payday loans from easyfinance.com trusted real lenders Nie był w stanie wykrztusić słowa. Wysiedli pod ich dawnym mieszkaniem. Santos patrzył na budynek, jakby tragedia zdarzyła się poprzedniej nocy: tłum gapiów przed domem, wozy policyjne z migającymi światłami, ambulans. Zamknął oczy, próbując uwolnić się od koszmaru. Na próżno. Słyszał szepty sąsiadów, pomruk, który przeszedł przez tłum na widok pielęgniarzy z noszami. Kiedy Gloria przysunęła się do niego i wsunęła mu rękę pod ramię, spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem. Miał przed oczami dwóch mężczyzn w białych kaftanach, nosze, przykryte prześcieradłem, nieruchome ciało. Twarz matki... - Boże, co to za miejsce? - Mieszkaliśmy tutaj - powiedział, wpatrując się w budynek. - Ja i matka. umowa zlecenie Zrobił kilka kroków w stronę wejścia. - Tutaj umarła, została... zamordowana. Przez klienta, tak twierdzili gliniarze. Dziewiętnaście ciosów nożem. Tutaj... - stanął na chodniku - tutaj ją zobaczyłem. Zerwałem prześcieradło i zobaczyłem jej... twarz. Stłumił narastający w piersiach krzyk. - Była taka piękna - mówił dalej - ale po śmierci wyglądała... strasznie. Nie powinna była umrzeć w tensposób. To niesprawiedliwe, to... - Spojrzał na Glorię. - Obiecałem sobie, że znajdę łajdaka, który to zrobił. Zapłaci za wszystko. Gloria chwyciła jego rękę i podniosła do ust. Poczuł jej łzy na palcach. Ktoś z całych sił nacisnął na klakson - Santos zaparkował samochód na środku jezdni i wóz blokował przejazd. - Widzisz, ile mamy ze sobą wspólnego, księżniczko? Wiesz już, kim jestem? - zapytał, nie zwracając uwagi na zirytowanego kierowcę. Zamiast cofnąć się z odrazą, zamiast spojrzeć na niego z litością, objęła go mocno i przytuliła policzek do jego piersi. - Tak mi przykro - powiedziała cicho, lecz jej głos brzmiał mocno i pewnie. - Tak strasznie przykro... Przez chwilę Santos stał sztywno, gotów odrzucić jej serdeczność i współczucie, gotów odepchnąć ją i zaprzeczyć własnym uczuciom. Wreszcie otoczył ją ramionami i ukrył twarz w pachnących włosach Glorii. - Kochałem ją - wykrztusił. - Wiem - odparła i stali tak, przytuleni do siebie, niepomni gniewnych porykiwań klaksonów. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY Wyprawa do Dzielnicy Francuskiej odmieniła wszystko, co było dotąd między Glorią i Santosem. Tak jakby w ułamku sekundy tych dwoje obcych, choć ciekawych siebie ludzi połączyły nierozerwalne więzy. Gloria od razu zaakceptowała nową więź, Santos nie. Walczył, szarpał się jak pochwycony w sieć. Mówił sobie, że to szalone, irracjonalne i niebezpieczne uczucie. Nierealne. Powtarzał sobie, że nie mają ze sobą nic wspólnego. A przecież było mu dobrze jak jeszcze nigdy w życiu. Początkowo wystarczały im dwa, trzy krótkie spotkania w tygodniu. Przychodził pod szkołę, do biblioteki, czasami umawiali się w centrum handlowym. Zadowalali się przelotnymi pocałunkami, cieszyli się, że mogą być przez chwilę razem, że znowu się widzą. Im więcej czasu spędzali jednak razem, tym trudniej było się rozstawać. Im więcej czułości sobie dawali, tym bardziej byli siebie spragnieni. Stawali się zachłanni. I lekkomyślni. Gloria ważyła się na rzeczy, które jeszcze niedawno nawet ona uznałaby za ryzykowne. Bała się, to oczywiste. Zdawała sobie sprawę, że matka lada dzień dowie się o wszystkim. A wtedy koniec. Hope znajdzie sposób, żeby rozdzielić młodych. Lecz nawet ta perspektywa nie była dla Glorii żadną przestrogą. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby wytrzymać dwadzieścia cztery godziny, nie widząc Santosa. Był jej potrzebny jak słońce i powietrze. Bez niego uschłaby i umarła. Uciekała się do pomocy Liz. Ilekroć spotykała się z ukochanym, przyjaciółka ją kryła. Tak jak dzisiejszego wieczoru. Czekał na nią na zapleczu kina, gdzie jakoby wybrała się z Liz. Pojechali do Lafreniere Park, zaparkowali w odludnym miejscu na wyłączonych światłach. Gloria rzuciła mu się na szyję ze śmiechem. - Tak strasznie za tobą tęskniłam - szeptała między pocałunkami. - Myślałam, że już się nie doczekam, kiedy cię zobaczę. Niespodziewanie ruszyły zapisy na szczepienia osób 40+ - Ja też. Jesteś taka... - jęknął cicho i zamknął jej usta pocałunkiem. Całowali się długo, zapamiętale, coraz bardziej podnieceni i spragnieni siebie. Gloria rozpięła koszulę Santosa, on ściągnął jej bluzkę przez głowę. - Boże, jesteś taka piękna... - szeptał, wodząc palcem po nagiej skórze. Położyła mu dłonie na piersi i nachyliła się ku niemu. Jeszcze nigdy nie posunęli się tak daleko, lecz tym razem Gloria nie chciała się hamować. Powiedziała mu to. - Nie wiesz, o czym mówisz - odparł. - Owszem, wiem. Rozpięła stanik i zsunęła z ramion. Santos przez chwilę patrzył na nią bez słowa. - To nie jest najlepszy pomysł, kochanie. Chwyciła jego ręce, przyciągnęła do siebie. - Dotknij mnie, Santos... proszę. Zamknął dłonie na jej piersiach. A więc tak wygląda rozkosz, myślała oszołomiona. Nigdy nie przypuszczała, że to takie wspaniałe, cudowne, zapierające dech w piersiach uczucie. Teraz rozumiała, dlaczego matka miała taką władzę nad ojcem. Pojęła, że to nieprawdopodobne doznanie daje wolność, uskrzydla. Tak, Santos da jej wolność, wyswobodzi ją. Był jej przeznaczony, jeśli wcześniej miała cień wątpliwości, teraz nabrała absolutnej pewności.

Posted in: Bez kategorii Tagged: wojciech jeżowski, entlebucher cena, fryzury na wesele włosy krótkie jako gosc,

Najczęściej czytane:

e im się, że mają prawo wtykać nos w nie swoje sprawy. Dominik doskonale pamiętał go jako berbecia w krótkich spodenkach, dlatego chwilami zapominał o oka¬zywaniu Markowi szacunku należnego władcy kraju. ...

- Panna Tamsin zostanie tutaj. - Wasza Wysokość też powinien. - Nie, mój dom jest w Renouys. Gdy tylko uporządkuję wszystkie sprawy, które zaniedbał Jean-Paul, wyjeżdżam. ... [Read more...]

nął za spust. - Otóż to. - Detektyw pokiwał głową posępnie. - W innym bowiem wypadku broń zostałaby odsunięta od ciała przez odrzut. To raczej oczywiste, że ktoś włożył Danny'emu wylot lufy do ust, a zatem mamy do czynienia z zabójstwem. Rudy Harper wzdrygnął się, jakby go coś zabolało. - Dlatego muszę zapytać wszystkich, czy wiadomo wam, by ktokolwiek pragnął śmierci Danny'ego? 6 Popołudniowy upał odcisnął piętno na wiązankach ułożonych na grobie. Kwiaty przywiędły, ich płatki zbrązowiały i zwinęły się do wewnątrz w odruchu ostatecznej klęski. Przy bezwietrznej pogodzie nad cmentarzem zawisł szary, obrzydliwy obłok dymu wypluwanego przez kominy odlewni. Sayre kojarzył się z całunem dla Danny'ego. Przybyła na cmentarz z nadzieją, że się trochę wyciszy, ale po spotkaniu z zastępcą szeryfa wiedziała, że nie potrafi pogodzić się szybko ze śmiercią brata. Ze wszystkich dzieci Huffa Danny przypominał ojca najmniej. Był łagodny z natury, uprzejmy, miły i, o ile wiedziała, nigdy nikogo nie skrzywdził. Kiedy byli mali, zawsze poddawał się jej i Chrisowi. Potrafił się zbuntować, gdy ktoś wyrządził mu krzywdę, ale koniec końców ustępował, zwłaszcza Chrisowi, który bezdyskusyjnie dzierżył pałeczkę pierwszeństwa w rozrabianiu i znęcaniu się nad innymi. Najstarszy z rodzeństwa był przebiegły i wiedział, jak manipulować młodszym bratem. Danny zawsze dawał się nabrać Chrisowi, którego gierki były często okrutne. Sayre z kolei miała gorącą głowę. Za każdym razem, gdy wyżywała się na Dannym z powodu rzeczywistej lub wymyślonej zniewagi, ten znosił jej wybuchy gniewu z godnością i nigdy nie żywił urazy za wszystkie okropności i przezwiska, jakimi go wcześniej obsypywała. Pewnego razu, podczas jednego z jej najgorszych napadów złości, cisnęła ulubioną ciężarówkę Danny'ego do rzeki. Dzieciak płakał i obrzucał ją wyzwiskami, domagał się, by zanurkowała i wyciągnęła zabawkę z wody. Oczywiście Sayre odmówiła i zamiast tego zaczęła opowiadać Danny'emu z okrutnymi szczegółami, jak jego lśniący samochodzik zardzewieje i rozpadnie się na kawałki, zanim prąd doniesie go do Zatoki Meksykańskiej. Danny płakał godzinami, po czym popadł w kilkudniowe przygnębienie. Kiedy Laurel zapytała, dlaczego jest taki smutny, nie poskarżył się na Sayre, nie powiedział ani słowa o tym, co zrobiła. Gdyby tak postąpił, łatwiej byłoby jej usprawiedliwić swój czyn. On jednak pozwolił, aby uszło jej to na sucho, przez co dręczyły ją potworne wyrzuty sumienia, że była tak okrutna dla brata. Ich matka nie widziała świata poza Dannym, ponieważ był najmłodszym dzieckiem. Sayre pamiętała, jak Huff często powtarzał, że jeśli Laurel nie przestanie tak rozpieszczać jej brata, zrobi z niego mdlawą ciotę. Mimo jednak oczywistego faworyzowania przez matkę, Danny najbardziej na świecie pragnął aprobaty ojca. Chris otrzymał ją niejako automatycznie jako pierworodny. Jego temperament i zainteresowania odzwierciedlały charakter Huffa. Ojciec podbudowywał własne ego, wychowując Chrisa, który był jego miniwersją. Sayre w oczach Huffa uchodziła za księżniczkę, nieużyteczną ozdobę klanu i tak właśnie była traktowana. Wyrosła na nieznośnego bachora, który zawsze musiał dostać to, czego chciał, a jeśli się tak nie stało, wpadał w nieokiełznany gniew. Matka uważała jej ataki złości za nieodpowiednie zachowanie dla młodej damy, ojcu jednak wydawały się niezmiernie zabawne. W im większą furię wpadała Sayre, tym bardziej się śmiał. Ponieważ Danny zawsze usuwał się w cień i zawsze był grzeczny, nie wzbudzał w Huffie zainteresowania. Jako dziecko Sayre ...

wyczuwała układy panujące w jej domu, ale brakowało jej wiedzy i dystansu, by je zrozumieć. Gdy dorosła, zdała sobie sprawę, jak krzywdzące były owe domowe stosunki dla Danny'ego, jak źle musiał się czuć, będąc nieważnym drugim synem, kimś, kogo ojciec wyraźnie lekceważył. Po śmierci Danny'ego nic się nie zmieniło. Chris był rozpieszczanym faworytem i przyszłym dziedzicem, który w oczach ojca nie mógłby zrobić nic złego. Sayre była cierniem, kimś, kto odrzucił Huffa, Danny zaś pozostał w pamięci jako posłuszne dziecko, które bez słowa sprzeciwu robiło to, co mu kazano. Ktoś, na kim można polegać, lecz kogo się nie poważa. Czy to świadomość, że jest „niewidzialny" skłoniła Danny'ego do samobójstwa? Jeżeli to było samobójstwo. Oderwała od jednej z gałązek więdnącą różę i przytknęła do warg. Po jej policzku spłynęła łza. To niesprawiedliwe, że najsłodszy i najlepszy człowiek z całej rodziny umarł tak młodo i tak gwałtowną śmiercią. W dodatku, jeżeli Wayne Scott ma rację, nie odszedł z tego świata na własne życzenie. - Pani Lynch? Sayre odwróciła się gwałtownie. Nieopodal stała młoda kobieta. - Nie chciałam pani przestraszyć - powiedziała przepraszająco. - Myślałam, że słyszała pani, jak nadchodzę. Sayre potrząsnęła głową. - Zamyśliłam się - odezwała się wreszcie, odzyskując mowę. - Nie będę przeszkadzać. Może wrócę nieco później. Chciałam tylko... chciałam się z nim pożegnać. Nieznajoma była w jej wieku, może parę lat młodsza. Ledwo powstrzymywała się od płaczu. Sayre przypomniała sobie, że widziała kobietę na nabożeństwie, ale nie miała okazji, aby ją poznać osobiście. - Jestem Sayre Lynch - wyciągnęła rękę w stronę młodej kobiety. - Wiem - odparła nieznajoma, ściskając jej dłoń. - Widziałam panią na stypie. Ktoś wskazał mi panią, ale już wcześniej oglądałam panią na zdjęciach. - Rodzinne fotografie w domu są stare. Zmieniłam się. - Tak, ale ma pani takie same włosy. Poza tym, Danny pokazał mi artykuł o pani, który ukazał się niedawno w gazecie. Był bardzo dumny z pani osiągnięć. - Roześmiała się dźwięcznie. Sayre była pod wrażeniem melodyjności jej głosu. - Kiedy powiedziałam, że jest pani niezwykle ele-gancka i olśniewająca, Danny odrzekł, że wygląd jest często zwodniczy, bo w rzeczywistości jest pani straszną psotnicą. Powiedział to z miłością. - Jak się pani nazywa? - Przepraszam. Jessica DeBlance. Jestem... byłam przyjaciółką Danny'ego. - Proszę. - Sayre wskazała ręką w kierunku betonowej ławeczki pod drzewem, tuż obok grobu. Podeszły do niej. Jessica miała na sobie płócienną sukienkę o ładnym kroju. Włosy opadały jasnymi falami na ramiona. Była drobna i bardzo ładna. Usiadły na ławce i przez chwilę, w niemym porozumieniu, obie wpatrywały się w nagrobek. Jessica otarła oczy chusteczką. Sayre instynktownie otoczyła ją ramieniem, wtedy Jessica rozpłakała się na dobre. Sayre chciała jej zadać tysiące pytań, ale powstrzymała się do czasu, aż Jessica przestała chlipać i wymamrotała niezgrabne przeprosiny. - Nie przepraszaj. Cieszę się, że mój młodszy brat miał kogoś, kto troszczył się o niego tak bardzo, aby rozpaczać po nim przy obcej osobie. Najwyraźniej byliście dobrymi przyjaciółmi. - Właściwie to mieliśmy się pobrać. - Jessica wyciągnęła lewą dłoń. Sayre zobaczyła diamencik osadzony na platynowej obrączce. - Jest śliczny. Ponieważ ów niedoceniany w dzisiejszych czasach pierścionek byt cichą, prostą deklaracją miłości, bardzo w stylu Danny'ego, Sayre poczuła przypływ współczucia dla młodej kobiety i jednocześnie wściekłość na Chrisa i Huffa za to, że wyłączyli narzeczoną zmarłego brata z listy najbliższych, odczytanej na pogrzebie. Był to jawny afront. - Przepraszam, że nie porozmawiałam z tobą w domu, Jessico - powiedziała, - Nie wiedziałam, że Danny był zaręczony. Nikt nic mi nie mówił. - Może zresztą Danny próbował. Czy dlatego do niej dzwonił? - Nikt nie wiedział o naszych zaręczynach - odparła Jessica. - Nikt z rodziny. Danny nie chciał, aby pani ojciec i brat dowiedzieli się o tym przed zawarciem małżeństwa. - Dlaczego? - spytała Sayre, chociaż znała już odpowiedź na to pytanie. - Nie chciał, żeby się wtrącali. Uznał, że najprawdopodobniej by mnie nie zaakceptowali. - To idiotyczne. Z jakiego powodu? Dziewczyna roześmiała się ze smutkiem. - Nie pochodzę z bogatej rodziny, pani Lynch. - Proszę, mów mi po imieniu. - Mój tata pracuje na plantacji tytoniu w Nowej Iberii, a mama jest sprzątaczką. Zaoszczędzili na tyle pieniędzy, żeby wysłać mnie i siostrę do college'u. Jesteśmy ich dumą i radością, ponieważ obie zostałyśmy nauczycielkami w szkole podstawowej. - Mają wszelkie prawa do dumy i nie mówię tego protekcjonalnie. Jak poznałaś Danny'ego? - Uczę w trzeciej klasie, ale pracuję również ochotniczo w bibliotece miejskiej. Danny przyszedł tam pewnego wieczoru i trochę się zaczytał. Musiałam zamknąć bibliotekę, więc przerwałam mu i poprosiłam, aby wyszedł. Popatrzył na mnie bardzo, bardzo długo, a potem powiedział: „Wyjdę grzecznie, ale tylko wtedy, jeżeli pójdziesz ze mną na kawę". - Dotknęła dłonią policzka, jakby wspomnienie ich pierwszego spotkania wywołało na jej twarzy rumieniec. - Zgodziłaś się? - Na kawę? Tak - roześmiała się miękko. - Nie powinnam. Nie należę do kobiet, które umawiają się z ledwo poznanymi mężczyznami, ale zrobiłam to. - Spojrzała na pokryty kwiatami grób. - Rozmawialiśmy długo, a zanim się pożegnaliśmy, zaprosił mnie na randkę w następny weekend. Wkrótce się dowiedziałam, że jest synem Huffa Hoyle'a. To mnie przeraziło i chciałam się wycofać ze spotkania, ale tak polubiłam Danny'ego, że dotrzymałam słowa. Pojechaliśmy na obiad do jakiejś restauracji poza miastem, w drodze do Nowego Orleanu. Danny powiedział, że zabiera mnie tam, bo podają w niej doskonałe jedzenie, i rzeczywiście tak było. Ale już wtedy wiedziałam, że chciał zachować dyskrecję i nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam wiązać się z waszą rodziną. - Gwałtownie odwróciła głowę. - Mam nadzieję, że cię nie uraziłam. - Absolutnie. Ja również nie chcę się czuć z nią związana. Sama wiem najlepiej, jacy jesteśmy zdeprawowani. - Danny nie był zdeprawowany - uśmiechnęła się smutno Jessica. - Nie. On nie. - Pracował w odlewni i dobrze się spisywał, chociaż nie miał do tego serca. Nie podobała mu się filozofia zarządzania wyznawana przez pani ojca i starszego brata. Nie zgadzał się z nimi pod wieloma względami, ale też trudno mu było się im przeciwstawić. Niełatwo jest zmienić wie-loletnie przyzwyczajenia, chociaż ostatnio Danny nabrał nieco więcej odwagi. Sayre postanowiła, że przemyśli tę ostatnią uwagę nieco później. Zastanawiała się, w jaki sposób Danny uwidaczniał nowo nabytą śmiałość. - Jak długo byliście zaręczeni? - Dwa tygodnie. - Dwa tygodnie? - Tak. Powiadają, że Danny się zabił, ale to nieprawda. Snuliśmy plany na przyszłość, gdzie zamieszkamy i co będziemy robić. Wybieraliśmy imiona dla naszych dzieci. Danny nie popełnił samobójstwa. Uznawał to za grzech. Ostatnie słowa Jessiki skłoniły Sayre do zadania kolejnego pytania: - Należysz do tej samej wspólnoty kościelnej, co Danny? - Tak. Po naszej drugiej randce zaprosiłam go na nabożeństwo. Tej niedzieli śpiewałam na mszy. Sayre zrozumiała, skąd brała się melodyjność głosu Jessiki i jej dźwięczny śmiech. - Danny nie miał ochoty iść. Twierdził, że Huff, jak zawsze nazywał ojca, potępia religię. Powiedziałam mu jednak, że jeśli nie uwierzy w Boga jak ja, nie będę się mogła z nim spotykać. Mówiłam poważnie - uśmiechnęła się nieśmiało. - Zależało mu na mnie na tyle, że poszedł na mszę. Po tym pierwszym razie uświadomił sobie, że brakowało mu w życiu Bożej miłości. Zrozumiał to i stał się innym człowiekiem. W tym względzie Huff, Chris i Beck Merchant w zupełności zgadzali się z Jessicą, chociaż przypisywali zmianę osobowości Danny'ego jakiemuś zdarzeniu, nie zaś odnowie w duchu religijnym. Postrzegali to jako coś złego, a nie pozytywnego. - Myślę, że byłaś bardzo dobra dla mojego brata, Jessico. Cieszę się, że cię spotkał, i dziękuję za to, że go pokochałaś. - Nie musisz mi dziękować - powiedziała Jessica załamującym się głosem. Z jej oczu popłynęły łzy, które zaczęła ocierać chusteczką. - Kochałam go z całego serca. Co ja teraz zrobię? Sayre przytuliła zapłakaną dziewczynę. Jej oczy również wypełniły się łzami, ze współczucia dla Jessiki i żalu po zmarłym. Danny nie poczuje już nic, gdy tymczasem ta młoda kobieta ma złamane serce, które może wyleczyć jedynie czas. W życiu człowieka zdarzają się rzeczy, których teoretycznie nie potrafiłby przeżyć, wydarzenia tak bolesne, że wolałby raczej umrzeć, niż trwać w agonii życia. Sayre doskonale wiedziała, jak to jest. Doświadczyła już bólu tak ogromnego, że chciała umrzeć. Zdawało się, że nic poza śmiercią nie uwolni ją od cierpienia. Instynkt przeżycia jest jednak zdumiewającym zjawiskiem. Serce bije, nawet gdy w człowieku umiera wola życia, płuca wypełniają się powietrzem, chociaż straciło się chęć do oddychania. I żyje się dalej. Sayre rozumiała żal narzeczonej Danny'ego. Nie próbowała jej pocieszać okrągłymi zdaniami. Po prostu trzymała ją w objęciach tak długo, jak było to potrzebne. Sama przeszła przez własne piekło, a wtedy nie miała przy sobie nikogo, kto by ją przytulił. Wreszcie Jessica przestała płakać. - Danny nie chciałby, żebym rozpaczała. - Otarła oczy, wydmuchała nos i uspokoiła się trochę. - Nie przyjmuję do wiadomości werdyktu koronera. - Jeśli cię to pocieszy, nie jesteś sama. Pewne niełatwe pytania zostały już zadane. Opowiedziała Jessice o spotkaniu z szeryfem Harperem i Wayne'em Scottem, dzieląc się wszystkimi szczegółami, które zapamiętała. Kiedy skończyła, dziewczyna zastygła w milczeniu, próbując ogarnąć nowe informacje, nim spytała: - Ten detektyw pracuje dla Rudego Harpera? - Wiem, o czym myślisz: Rudy Harper jest opłacany przez Huffa. Niemniej ten Scott wydaje się zdeterminowany, aby przeprowadzić dochodzenie. Dziewczyna w zamyśleniu skubała dolną wargę. - Danny ostatnio czymś się martwił. Kiedy go o to pytałam, zbywał mnie żartami. Mówił, że ... [Read more...]

szkolenie IOD

minut zatrzymał mnie Dominik, dlatego trochę to trwało. Panna Dexter pewnie zaraz zejdzie. ...

- Żartujesz. Nie odmówiła? Nie przypuszczałam, że taka osoba... - To znaczy jaka? - przerwał jej nietaktownie. Nie chciał być nieuprzejmy, lecz obecność Ingrid wy¬trąciła go z równowagi. Nie spodziewał się, że zastanie ją w zamku. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:

Ceny żywności rosną szybciej niż inflacja i dochody
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 www.hotel.swidnica.pl

WordPress Theme by ThemeTaste